niedziela, 9 lutego 2014

1. "We are family... Loyal in everything"


Marissa związała włosy gumką i westchnęła rozglądając się po pudłach, które rozstawione były po całym salonie jej nowego domu. Musiała jakoś wyrobić się w przeprowadzką. Zagryzła dolną wargę i zerknęła na dłoń, na której połyskiwał niewielki pierścionek, który chronił ją przed słońcem. Doskonale pamiętała co jej matka powiedziała na temat tej biżuterii. Chroni ją przed słońcem i przed magią, która nadal w niej jest. Całe szczęście mogła jej używać, ale tylko w prostych zaklęciach. Zmrużyła oczy, wyciągając z jednego z kartonów łapacz snów. Skąd ona go ma? Potrząsnęła głową i odrzuciła przedmiot za siebie. Nie był jej potrzebny, później go spali. 
Wyprostowała się i rozejrzała dookoła, niemal nie krzycząc z wściekłości. Została jej więcej niż połowa, a spędziła tu już dwie godziny. Zacisnęła zęby i wyciągnęła z kieszeni krótkich spodenek telefon. Szybko znalazła numer w sieci i po piętnastu minutach po jej domu kręciła się ekipa. Uśmiechnęła się do siebie, widząc jak powoli wszystko odnajduje miejsce w pokojach. Jej telefon zaczął lekko podrygiwać na blacie.
Zdziwiona widokiem imienia najstarszego z braci odebrała:
- Jeśli to nie jest sprawa życia i śmierci to zaraz będzie. Mieliście mi dać odpocząć Luke. - westchnęła pocierając skronie.
- Marissa...
Jego ton sprawił, że odsunęła dłoń od głowy i wyprostowała się, patrząc przed siebie. Wyjechała z Chicago dwa dni temu i stwierdziła, że zajedzie w parę miejsc. Jej rodzina miała dać jej spokój do czasu, aż ona sama się odezwie. Najwidoczniej jednak sprawa była niecierpiąca zwłoki, skoro Luke do niej dzwonił.
- Co się dzieje? 
- Nie wiem jak do końca ci to powiedzieć, ale... Marissa obiecaj, że nie wybijesz Nowego Orleanu. - poprosił niepewnym głosem.
- Gadaj i mnie nie denerwuj, bo mam dom pełen niewinnych ludzi. - warknęła do słuchawki, spoglądając jednocześnie na robotników krzątających się po domu z meblami.
- W Orleanie jest rodzina Pierwotnych Marie... Mikaelsonowie.
Zamknęła oczy. Koszmar, którego bała się od lat, właśnie ujrzał światło dzienne. Na dodatek w najmniej odpowiednim momencie. Tyle lat ukrywała się przed tą rodziną, a oni nagle pojawiają się tam gdzie od lat jest jej rodzina. Albo to zwykły zbieg okoliczności, albo Mikaelsonowie musieli ich szukać. Od razu przekreśliła drugą opcję. Oni sądzą, że cała jej rodzina nie żyje, więc jak mogliby ich szukać? 
- Rozumiem, że ich obecność ci nie w smak, ale co ja mam do tego?
- Marissa. Ktoś... Nie wiemy jak... Ktoś porwał Sue. - trzy słowa, które sprawiły, że zabrakło jej tchu. Otworzyła szeroko oczy i zacisnęła wargi. Czuła, że jeśli by je otworzyła wydobyłby się z nich przeraźliwy krzyk. 
- Marissa? Proszę cię posłu...
- Nie wiem jak, ale macie zdobyć adres wszystkich wampirów, łowców, wilkołaków czy innych idiotów, którzy wiedzą o wampirach. - syknęła wściekle do słuchawki.
- Marie! Masz natychmiast włączyć uczucia!
- Gdy znajdę Sue włączę uczucia, obiecuję. Ale nie teraz. Teraz potrzebna nam bezwzględna Marie. - uśmiechnęła się lekko, wysuwając kły. - Powinnam być w Orleanie za jakiś czas. Mieszkacie w willi Lubrix?
- Tak... Nadal tam.
- Świetnie. Złożę jeszcze wizytę "królowi" miasta. - zironizowała końcówkę i rozłączyła się.

Zatrzymała samochód na przeciwnej stronie ulicy i wysiadła z niego, trzaskając głośno drzwiami srebrnego Porshe. Nie obchodziły jej teraz maniery, które wpoiła jej rodzina, ani to, że kilkoro ludzi lub wampirów się na nią spojrzało. Obchodziło ją to, że Susane zniknęła jak kamfora i prawdopodobnie nie zrobiła tego z własnej woli.
Pchnęła potężne drewniane drzwi, których skrzydła odbiły się od ściany. Wampiry obecne w środku odwróciły się od razu, ale usunęły się z drogi widząc kto pojawił się w rezydencji Marcela. Sam właściciel pojawił się na balkonie, a zaraz potem na środku placu z szerokim uśmiechem.
- Marissa Kendall. - powiedział głośno, otwierając szeroko ramiona. - Witamy w domu.
- Dom zmieni się w Koszmar z ulicy Wiązów. - powiedziała ponuro z upiornym uśmiechem na ustach.
Kilka chwil starczyło, by obecne na placu wampiry, poza nią i Marcelem leżały na ziemi bez serc. Powróciła na swoje miejsce i ogarnęła zniesmaczonym spojrzeniem całą tę scenę, jakby to nie była jej zasługa.
- Ktoś tu chyba zabił ci sługusów Marcel. - warknęła cicho, starając się nie zabić wampira od razu i w najbardziej bolesny ze znanych jej sposobów. - Sądzę, że musimy porozmawiać i to natychmiast.
Marcel nie chciał pokazać przed Marissą swojego strachu. W końcu to była jej najlepsza broń. Sprawianie, że ze strachu ofiary błagały o śmierć. Kiwnął sztywno głową i podążył za nią, kiedy ona szybkim krokiem znalazła się w salonie domu. Rozsiadła się na kanapie i założyła nogę na nogę, rozkładając ręce na całej długości oparcia kanapy.
- Postanowiłam cię odwiedzić ze względu na niepokojącą sytuację o której zostałam powiadomiona niedawno. - Wbiła złowrogie spojrzenie w wampira i kontynuowała: - Jeden z twoich przygłupich sługusów zrobił coś czego nie powinien robić nikt na Ziemi jeśli mu życie miłe. - warknęła, podrywając się z kanapy. W ciągu jednej sekundy znalazła się przy wampirze z dłonią zaciśniętą na jego sercu. - Któryś z nich postanowił porwać Susane. Nie ładnie, oj nie ładnie. - zacmokała z niezadowolenia i zmrużyła oczy, zacieśniając uścisk narządu. - Lepiej powiedz mi kto to zrobił, bo przy tym co ja zrobię, to II wojna światowa stanie się gangsterskimi porachunkami.
Wyciągnęła rękę z jego ciała i wytarła ją w chustkę, którą miała na szyi. Zostawiła kawałek materiału na podłodze i ponownie rozsiadła się na kanapie.
- A więc? Odpowiesz na moje pytanie? Kto zabrał Susane?
- Nie wiem... Naprawdę nie wiem... Marissa nie okłamałbym cię. - wyjąkał, widząc ogniki złości w oczach blondynki.
Zamknęła oczy i zacisnęła zęby ze złości. Ślepy zaułek. Jedna z jej opcji okazała się ślepym zaułkiem, który na dodatek wyprowadził ją w pole i zmarnował czas oraz kilka wampirów.
- Lepiej byś się dowiedział. - wstała i wyszła z pomieszczenia.
Znalazła się obok swojego samochodu, do którego wsiadła i odjechała z piskiem opon, kierując się do willi rodzinnej na obrzeżach miasta.


Niecierpliwym ruchem dłoni poprawiła brązowy żakiet, do którego dobrała czerwoną sukienkę i szpilki w tym samym kolorze. Stephanie Kendall nigdy nie była typem osoby cierpliwej. Zawsze uważała, że w życiu liczy się rodzina i czas. Miała obie te rzeczy i była z tego jak najbardziej zadowolona. 
Napiła się wina i spojrzała na złoty zegarek, który wskazywał już spore spóźnienie. Odstawiła kieliszek i znudzonym spojrzeniem rozejrzała się po sali restauracji "O'brick le Prie". Stoliki zajmowały dwie pary zakochanych w sobie nastolatków, którzy pewnie mieli bogatych rodziców, dlatego tu byli, czwórka biznesmenów z jej lewej strony co chwilę przekrzykiwało się. Jedyną dziwną dla niej rzeczą była kelnerka, która co raz rzucała niecierpliwe spojrzenie na bar. 
- Przepraszam za spóźnienie. - Greg pojawił się obok niej, składając pocałunek na jej policzku, po czym zajął miejsce naprzeciw niej.
- Dwadzieścia minut. - wypomniała mu, rzucając oskarżycielskie spojrzenie.
Zielone oczy Grega spłoszyły się lekko. Uśmiechnął się i złapał dłonie Stephanie, całując każdą. Uśmiechnęła się z rozczuleniem na ten gest i jej złość powoli przechodziła w niepamięć. Pokręciła lekko głową, kiedy spojrzał na nią z nadzieją i zapytaniem.
- Wybaczam. - pochyliła lekko głowę i pogłaskała go dłonią po policzku. - Co nie zmienia faktu, że liczę na wyjaśnienia.
Westchnął z rezygnacją i przeczesał dłonią kręcone włosy. Jego żona była dla niego doskonałą kobietą, ale nawet jej cierpliwość kiedyś się kończyła. 
- Musiałem porozmawiać z Robertem. Nie jest zbytnio zadowolony z naszej współpracy z FBI w sprawie morderstwa na Piątej Alei. 
- Rozumiem go. - napiła się wina i zamieszała kieliszkiem w dłoni. - Doskonale wiesz jak nie lubię wszelkich organów władzy. - skrzywiła się lekko. - Są zbyt ufni i wierzą w rozwiązanie do którego dojdą najszybciej.
- To ludzie. Są dla nas czymś czego nie chcemy rozumieć. 
- Kiedyś było inaczej. - westchnęła z lekkim rozmarzeniem.
- Stephanie. - powiedział ze śmiechem. - To było tysiąc lat temu skarbie. Chyba nie uważasz, że tak byłoby cały czas, prawda?
- A mogłoby. Mam ochotę na kaczkę z jabłkami, a ty? - zapytała, otwierając kartę dań.
- Sądzę, że... - telefon Grega rozdzwonił się w kieszeni jego marynarki. - Wybacz. - zerknął na nią i odebrał: - Robercie? Sądziłem, że uzgodniliśmy wszystko co do... Ale jak to? Uspokój się i mi to wytłumacz.... Rozumiem... Zaraz będziemy na lotnisku. - rozłączył się i schował twarz w dłoniach.
- Greg? - zaniepokojona położyła dłoń na jego ramieniu.
- Susane zniknęła. Ktoś musiał ją zabrać, bo ona nie znika na tak długo. 
Stephanie opadła bezwładnie na krzesło i zamknęła oczy powstrzymując napływające do oczu łzy. Zdawała sobie sprawę, że wampiry i ludzie niewiele mogą jej zrobić, ale wilkołaki z rodu Histarro mogli ją zabić.
- Gdzie?
- Nowy Orlean. - powiedział ze zniecierpliwieniem szukając w kieszeniach portfela. - Chodźmy. Angus jest na zewnątrz. - Położył na stole wyznaczone pieniądze i podał jej dłoń, pomagając wstać z krzesła. 
- Kto mógł coś takiego zrobić? - zapytała kiedy siedzieli już na tylnym siedzeniu czarnego Bentleya. 
- Nie mam pojęcia. Marissa już tam jest. Wyłączyła uczucia.
- Więc możemy spodziewać się najgorszego. - Kochała swoją pierworodną, ale wiedziała do czego jest zdolna w obronie swojej rodziny. - Musimy dostać się tam jak najszybciej. Marissa zrobi tam piekło jeśli jej nie znajdzie.
- Tego się właśnie obawiam Steph. Tego się obawiam.



6 komentarzy:

  1. Kompletnie nie wiedziałam czego spodziewać się po tej historii. Z początku założyłam, że chyba mi się nie spodoba, ale! O dziwo, naprawdę przyjemnie się czytało. Postać Marissy przypadła mi do gustu, taka kobieca wersja Damona. ;p
    Poza tym na szablonie masz Elijah, więc zakładam, że będzie jakiś romans z nim w roli głównej. Lubię go niemalże tak bardzo jak Klausa i liczę, że nie zrobisz z niego ciepłej kluchy. ;)

    Pozdrawiam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romans.... Nie mogę zdradzić większych informacji, ale jak już zapewne wywnioskowaliście z części tekstu, rodzina Kendall i Mikaelson mają wspólną przeszłość, więc ich ścieżki się spotkają.

      Usuń
  2. Na początku muszę przyznać, że nie lubię opowiadań, gdzie autor dodaje swoje postacie. Zazwyczaj są one czarnym charakterem jak Katherine, albo ciepłą kluchą jak Elena. Zatem jak przeczytałam prolog, miałam na nim zakończyć. Ale przeczytałam ciąg dalszy, ponieważ bardzo ładnie piszesz i polubiłam Twój styl. Większość opowiadań TVD nie są wysokich lotów, ale uważam, że to jest naprawdę dobre. To niesamowite jak w 2 "notkach" wykreowałaś charakter wymyślonej przez siebie rodziny. A co lepsze - nie poznaliśmy wszystkich członków. Jest parę niedociągnięć, ale wraz z pisaniem pozbędziesz się ich.
    Jedna rzecz mnie niepokoi. Otóż odstęp czasowy między prologiem, a pierwszym rozdziałem jest bardzo duży. I teraz się zastanawiam, czy tak będzie zawsze.
    Zatem mam nadzieję, że mój komentarz w jakimś stopniu Cię zmotywuje do działania.
    Nie przejmuj się małym odzewem ze strony czytelników - nie świadczy to o jakości Twojego bloga, a raczej o jego zareklamowaniu.
    Mam nadzieję, że niebawem pojawi się tu kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że mnie również odwiedzisz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmotywował i to jak!
      Dziękuje za komentarz. Niektórzy nie zdają sobie sprawy jak bardzo motywuje to autorkę do pisania.
      Odstęp między prologiem, a pierwszym działem trwa faktycznie tydzień, ale wiesz... Wampiry są jak koty. Chadzają własnymi ścieżkami także rodzina sądziła, że Susane po prostu chciała odpocząć...

      Usuń
    2. Miałam na myśli odstęp w jakim dodawałaś rozdziały. Pierwszy rozdział po DWÓCH miesiącach od prologu, kochana! To nie przelewki!
      Żądam poprawy! :))

      Usuń
    3. Oj... Dobrze poprawię się psze pani!

      Usuń