Klaus zatrzymał rękę w połowie ruchu i z zaciekawieniem spojrzał na Marcela przy którym siedziała jego siostra, Rebekah. Godzinę temu wampir pojawił się zakrwawiony z obrażeniami godnymi samego Klausa. Jednak on mu ich nie zadał. Chciał od razu dostać od niego informacje kto umiał zrobić coś takiego, ale mordercze spojrzenie młodszej siostry sprawiło, że wzruszył tylko ramionami i czekał, aż skończy go opatrywać.
- Marcel przyjacielu. Odpowiesz na moje pytanie?
Gerard westchnął i posłał zaniepokojonej Rebece, uspokajający uśmiech. Wiedział, że siostra Klausa martwi się o niego, ale nie wiedział co powinien w tym wypadku zrobić.
- Nie zyskałem władzy sam - Zaczął powoli. - W 1913 roku pojawiła się tutaj równie potężna rodzina co wy. Może i nawet bardziej. Matka i jedna z córek były wiedźmami, ale i wampirami. - Klaus ściągnął brwi przysłuchując się opowieści swojego przyjaciela. - Była jeszcze żona jednego z braci, których była trójka oraz siostra i ojciec. Ta córka, która miała moc miała dzieci. Dwójkę. Do końca nie wiemy jak to możliwe, że te dwie pozostały czarownicami pomimo swojej przemiany. Wiem tylko tyle, że córkę młodszej czarownicy ktoś porwał. Ktoś z miasta - Marcel spojrzał się na okno i dokończył nieco zrezygnowanym tonem: - Jeśli jej nie znajdą to wojna między tobą, a Daviną stanie się zwykłą szkolną walką na jedzenie. Ta rodzina jest bezwzględna zwłaszcza jeśli chodzi o ochronę bliskich.
Hybryda zamknęła oczy i uśmiechnęła się z lekkim zadowoleniem. Kolejni potężni wspólnicy na których ma już haka.
- Rebekah - Zwrócił się do siostry, otwierając oczy. - Odwiedź naszego gościa na dole. Możliwe, że nam się przyda bardziej niż się tego spodziewaliśmy.
Wampirzyca zniknęła z pokoju, zostawiając ich samych. Marcel w głowie układał sobie wszystko co usłyszał i powoli elementy układanki pokazywały odpowiedź. Odpowiedź, której nawet nie chciał brać pod uwagę.
- To ty porwałeś Susane - powiedział cicho, schował twarz w dłonie i pochylił się do przodu.
- Więc blond aniołek ma na imię Susane. Nie powiedziała nic od początku pobytu tutaj. A to chyba już tydzień.
- Klaus - Zerwał się na równe nogi i zmierzył go wzrokiem. - Oni cię zabiją. Znajdą sposób uwierz mi. I to nie tylko ciebie. Twoją siostrę i brata również, a jeśli będą mieli taką zachciankę to ciężarnego wilkczka też.
- Tylko jest jeden drobny szczegół - Zaśmiał się i podszedł do niego. Zatrzymał się tuż przed nim i podniósł szklankę z dżinem do ust: - Mnie nie można zabić.
- Ale ich tak.
Ten argument przedarł się przez sferę pewności siebie Klausa. Co prawda on był pierwotną hybrydą, której pozbycie się stanowiło dla wielu problem, ale Elijah i Rebekah byli wampirami, a nie hybrydami. To dało mu co nieco do myślenia.
- Zabiła dzisiaj jedenaście osób w ciągu niecałych dwóch sekund Klaus - Marcel westchnął ciężko i potarł skronie, przypominając sobie scenę z jego domu. - Marie wyłączyła uczucia. Teraz nie powstrzyma jej nawet armia wampirów z kołkami.
- Żeby uwierzyć muszę się przekonać przyjacielu.
Rebekah zatrzymała się przy wejściu do salonu, widząc starszego brata skupionego na wykonywanej czynności. Przymrużyła oczy, przyglądając się zdecydowanym ruchom dłoni Elijah i z niemałym zaskoczeniem zauważyła, że on rysuje. Niewiele osób wiedziało, że Elijah miał talent do malowania równie wielki co Klaus, a może i większy. Jednak ostatni raz rysował w XIV wieku, kiedy to postanowił poprosić wiedźmy o usunięcie wspomnień.
- Elijah? - zajrzała mu przez ramię i cofnęła się z zaskoczenia widząc rysunek.
Linie na białej kartce układały się w portret tak dobrze znanej jej i całej rodzinie postaci. Długie jasne włosy, zarysowane kości policzkowe, pełne wargi i piękne, duże oczy, których odcień pozostał jedynie wspomnieniem dla nich.
- Wybacz siostro, zamyśliłem się - Zatrzasnął szkicownik i odłożył go na stolik. Wstał, zapiął guzik grafitowej marynarki i wyszedł z salonu, zostawiając Rebekę samą.
Zajęła jego miejsce i położyła na kolanach szkicownik brata. Sięgnęła dłonią i niepewnie otworzyła go na pierwszej stronie. Ta sama kobieta, jednak na rysunku miała inną pozę. Wszystkie prace w szkicowniku były tej samej tematyki. Ona i Klaus byli w błędzie sądząc, że przez te tysiąc lat ich brat zapomniał o urokliwej blondynce o niebieskich, kryształowych oczach, która zawładnęła sercem wszystkich w wiosce, by pewnego dnia przepaść jak kamfora. Ich brat cierpiał i dopiero teraz to dostrzegła. Sądziła, że Katherine, Giselle czy nawet Roxanne były w jakimś stopniu dla niego ważne. Dopiero teraz zauważyła szczegóły z ich zachowania odpowiadające niektórym cechą blondwłosej. Katherine uśmiechała się jak ona i z początku była tak samo niewinna. Giselle potrafiła uwieść jednym spojrzeniem, dokładnie jak ona. Roxanne z kolei miała te same ruchy i grację, co ona. Jej brat nie zapomniał. On nieustannie szukał sobie drugiej ukochanej. Ukochanej podobnej do tej poprzedniej.
- Nik! Musimy porozmawiać.
- Nie mam teraz czasu najdroższa siostrzyczko. - odwrócił się i rozłożył bezradnie ręce, kierując się tyłem do wyjścia.
- Nik! Tu chodzi o twojego brata. O twoją rodzinę. Okaż trochę zainteresowania.
Zatrzymał się i założył ręce, obserwując ją uważnie.
- No słucham?
- Elijah wyszedł, na pewno?
- Tak tak. Mów proszę o co ci chodzi. Im szybciej skończymy tym szybciej będę mógł wyjść.
Bez słowa rzuciła szkicownik w jego stronę. Już miał zirytowany krzyczeć by nie ruszała jego rzeczy, kiedy spostrzegł, że przedmiot nie jest jego. Otworzył go i zamarł na widok spoglądającej na niego blond piękności, która nie żyła od tysiąca lat. Odwrócił stronę i ponownie pojawił się portret blondynki. Na każdej kartce była ta sama osoba tylko w innych pozycjach.
Usiadł obok Rebeki na schodach i odłożył szkicownik na bok. Jego wzrok był wbity przed siebie i nic nie wyrażał. Podobnie jak wcześniej jego siostra, uważał, że sprawa została definitywnie zamknięta. Oboje się najwidoczniej mylili i to bardzo.
- Uważasz, że powinniśmy coś z tym zrobić?
- Elijah jest zbyt honorowy by przyznać się do słabości. Póki nikt poza naszą trójką nie wie o niej jest bezpieczny. Wiedźmy mogą wykorzystać wspomnienia o niej by zacząć nas szantażować. To jest ostatnia sprawa, której teraz nam potrzeba.
Rebekah patrzyła na niego w skupieniu. Miał rację, ale nie chciała tego głośno przyznać. Było to niepotrzebne. Odwróciła głowę i przypomniała sobie kiedy po raz ostatni widziała kobietę z portretu.
- Uważasz, że powinniśmy coś z tym zrobić?
- Elijah jest zbyt honorowy by przyznać się do słabości. Póki nikt poza naszą trójką nie wie o niej jest bezpieczny. Wiedźmy mogą wykorzystać wspomnienia o niej by zacząć nas szantażować. To jest ostatnia sprawa, której teraz nam potrzeba.
Rebekah patrzyła na niego w skupieniu. Miał rację, ale nie chciała tego głośno przyznać. Było to niepotrzebne. Odwróciła głowę i przypomniała sobie kiedy po raz ostatni widziała kobietę z portretu.
***************
1000 lat wcześniej
Zatrzymała się obok niewielkiej polany niedaleko wioski. Cały dzień spędzony z braćmi odrobinę ją zmęczył więc wolała odpocząć w spokoju. Usiadła na zielonej trawie i skierowała twarz ku słońcu, wzdychając z ulgą.
- Wyglądasz na niezmiernie zmęczoną - Otworzyła oczy. Przed nią stała uśmiechnięta blondynka w czerwonej sukni z włosami upiętymi z tyłu głowy i białymi kwiatami wczepionymi gdzieniegdzie we włosy. - Czyżbyś przeceniła swe siły?
- Są zbyt energiczni. Zresztą... Towarzystwo samych mężczyzn jest często irytujące i nużące.
- Kobiety powinny się trzymać razem. Pamiętaj.
Odwróciła głowę w kierunku wysokiego drzewa, rosnącego w centrum ich wioski. Biały dąb. Drzewo, które wkrótce miało stać się jej cierpieniem.
- Co powiesz na niewielką wycieczkę? Razem z matką i Amelią wybieramy się za las szukać zioła Wichru. Może chciałabyś dołączyć razem z Eshter?
Rebeka popatrzyła na swoich braci, którzy właśnie próbowali walczyć ze sobą. Uśmiechnęła się, powstrzymując tym samym śmiech i pokiwała ochoczo głową.
- Znajdę matkę i zapytam się jej. Jednak ja jestem chętna.
***************
Wstała ze schodów i zabrała ze sobą szkicownik. Szybko odłożyła go na miejsce i usiadła na kanapie, chowając twarz w dłonie. Nie sądziła, że przywołanie wspomnień wywoła u niej tyle uczuć. Uczuć, których chciała się pozbyć lub przynajmniej zagłuszyć.
Niestety nie zawsze mamy to co chcemy. Wspomnienia mogą być dla nas więzieniem bez wyjścia.
Robert zajął miejsce w salonie. Cała rodzina zdołała znaleźć się w Nowym Orleanie w dość szybkim czasie, więc nie było co przeciągać. Musieli zacząć działać lub chociaż szukać pewnych tropów.
Marissa weszła do pomieszczenia jako ostatnia. Luke rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, ale nic nie powiedział, podając jej kieliszek z winem, kiedy usiadła obok niego. Greg przestał opierać się o kominek i stanął w centrum salonu, wszyscy doskonale widzieli zmęczenie, niepokój i zmartwienie na jego twarzy. Bał się o Susane tak jak każdy.
- Ostatnia rozmowa Susane była z tobą Robercie. Wiem już powiedziałeś nam wszystko - Podniósł dłoń, kiedy Robert otworzył usta chcą powtórzyć to co wiedział. - Jednak nie wiemy w jakim miejscu znajdowała się wtedy Sue. Nie możemy przeszukiwać całego Orleanu. Mamy tu sojuszników, ale i wrogów, którzy mogą fakt zniknięcia Sue wykorzystać. Musimy rozegrać to cierpliwie, powoli i dokładnie.
- Oraz bez ujawnienia się. - Marissa podniosła głowę i rzuciła wszystkim spojrzenie. - Mikaelsonowie są w mieście. Trójka. Reszta nie żyje. - Widząc pytające spojrzenie siostry, tylko pokręciła głową. - Mają się nie dowiedzieć o naszym istnieniu. Wersja pozostaje taka, że zginęliśmy tysiąc lat temu.
Nicolas popatrzył wymownie na Christiana, który mocniej objął Ynette. Obaj wiedzieli dlaczego ich siostra chciała anonimowości i dlaczego wolała nie pokazywać się na oczy tej rodzinie. Luke nieco sceptycznie podchodził do tej sprawy. Dla niego najlepszym wyjściem byłaby współpraca z drugą rodziną pierwotnych. W końcu oni też mieli siłę, znajomości i mogli pomóc w poszukiwaniach.
Do jego głowy wpadła irracjonalna myśl o tym, że to właśnie oni porwali Susane, ale szybko została wyparta i zapomniana.
Stephanie siedziała na końcu kanapy ściskając mocno bordową poduszkę. Denerwowała się losem Sue. Może i była silnym wampirem i kołek by jej nie zabił, ale tortury werbeną są nawet dla nich silne i bolesne.
- Musimy odwiedzić Agnes. Ona będzie wiedzieć - Marissa wstała z miejsca i odłożyła pusty kieliszek na stolik.
- Agnes nie żyje.
Blondynka odwróciła gwałtownie głowę w stronę Ameli, która patrzyła na wszystko poza siostrą. Marissa zmrużyła oczy i znalazła się obok niej.
- Jak? Mieliście jej pilnować.
- Zabił ją. Doskonale wiesz kto - Rzuciła jej wymowne spojrzenie i zniknęła z pomieszczenia.
W salonie zapadał cisza. Luke, Christian, Nicolas i Ynette popatrzyli na Grega i Stephanie po czym również wyszli. Stephanie wstała i podeszła do córki, odgarniając jej długie włosy na plecy.
- Znajdziemy ją. Choćbym miała zabić wszystkie nowoorleańskie wampiry. Znajdziemy ją.